niedziela, 31 maja 2015
18- Sen
Lampę zgasiłem. Znowu zapalam.
Noce bezsenne. Wietrzne są dnie.
Nerwy wariują, serce na alarm
bije, dokucza, spać nie pozwala.
Męczę się. Nocą bezsenną – śnię.
Pewnie nerwica, koniak lub chamsin,
lub wszystko na raz. Trafi mnie szlag…
Jakże mi trudno z serca wytłamsić
sen darowany, sen, który dam ci
oślepiający… Widzę go tak…
Jerozolimskie małe podwórze.
Białe kamienie. Ileż tu dnia!
Drzewko kwitnące rośnie przy murze.
Patrzysz wzruszona. Widok cię urzekł
kwieciem wiosennym. (Drzewko – to ja).
Ledwie zdążyłaś rzucić spojrzenie,
zmienia się wszystko: zerwał się wiatr,
dopadł i wyrwał drzewko z korzeniem,
cisnął na ziemię, wtłoczył w kamienie,
odarł urodę, liście i kwiat…
Pragniesz gałązkę zerwać choć jedną,
chwytasz z pośpiechem w dłonie – i patrz!
Tylko już próchno, tylko już drewno…
Kwiecie zniknęło… Było na pewno…
Gdzież się podziało? Zbudź się i płacz…
Nie dbam, co pisze Freud na ten temat.
Co mi tam prawdy znane od lat.
Serce mnie boli. Piszę poemat.
Ciebie nie będzie. Ciebie już nie ma.
Został alkohol, chamsin i wiatr.
Rozbij się wreszcie, banio z poezją,
zamiast radości – słowa mi daj!
W życiu mi nieraz nagle tak sczezło,
drewnem się stało, w próchno obmierzło
to, co się tobie śniło jak maj.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz